PŁYŃ, KRÓLICZKU, PŁYŃ

04 mar

PŁYŃ, KRÓLICZKU, PŁYŃ

Słowo „flow”, czyli przepływ, robi ostatnio karierę.  Nie tylko w kręgach rozwojowych, ale również w biznesie, jako patent na spełnienie zawodowe. Co to jest owe flow?

Słowo „flow” oznacza taki stan psychiczny, w którym osoba wykonująca jakieś zadanie jest w to, co robi, w pełni zaangażowana, jest zanurzona w działanie całym sercem i umysłem.  To po prostu bycie w tym, co jest, płynięcie z prądem rzeki. Szukając zdjęcia na swoją nową stronę internetową, które pomogłoby mi wizualnie oddać to uczucie, znalazłam taki obrazek: pusta plaża, morze, kobieta leży w  zagłębieniu wypełnionym wodą i czyta książkę.  Jest w tę czynność  kompletnie zaangażowana. Kiedy z nią potem rozmawiałam,  powiedziała mi, że nie zauważyła,  kiedy robiłam zdjęcie. Czytała w obcym dla siebie języku, zachwycona, że rozumie  trudny tekst. Pomyślałam: ”To jest właśnie flow”. W psychologii przepływ  można określić jako stan uskrzydlenia, który towarzyszy wykonywaniu skomplikowanych zadań przy jednoczesnym wykorzystywaniu  posiadanych już umiejętności. Pełnemu zaangażowaniu towarzyszy uczucie przyjemności i szczęścia. Przepływ to stan poza nudą i niepokojem. Nuda pojawia się, gdy robimy coś, co jest zbyt łatwe, a niepokój –  gdy wykonywane zadanie jest zbyt trudne. W stanie „flow” pojawia się uczucie całkowitego pochłonięcia tym, co się robi. Można powiedzieć: bycia jednym z tym, co się robi. I tutaj dotykamy innego obszaru – stanu medytacji.

Medytacja kojarzy się z oderwaniem od rzeczywistości.

Tak  nie jest. Dla mnie medytacja oznacza bycie obecnym. Z tym wiąże się uważność (mindfulness), którą Jon Kabat-Zinn definiuje jako szczególny rodzaj uwagi – świadomej, nieosądzającej i skierowanej na obecną chwilę. To doświadczanie wszystkiego,  co się dzieje  teraz. W stanie „flow” oprócz doświadczania pojawia się jeszcze aktywne działanie. Nasz tytułowy króliczek w stanie mindfulness jest, trwa, doświadcza, na przykład, zapachu marchewki, a w stanie „flow” – trzymając w łapce swój smakołyk – wykonuje najdłuższy skok w życiu. Przez wiele lat wyjeżdżałam na odosobnienia medytacyjne, wiele godzin trwania w nieruchomej pozycji  wyzwalało też często stan „flow” –  połączenia z możliwościami, zasobami.

Siedząc w pozycji medytacyjnej, mam całe ciało obolałe. Po co sobie zadawać ból? Życie jest wystarczająco bolesne.

To prawda. Jednak będę bronić tak ważnej formy medytacji, jaką jest nieruchome siedzenie. Kiedy siedzimy i coś nas zaczyna boleć, a my tej pozycji świadomie nie zmieniamy, tylko to obserwujemy, uczymy się lepiej znosić to, że w życiu też bywa niewygodnie i trudno.

Nie lepiej po prostu zmienić pozycję?

Jeżeli można – to dlaczego nie? Tyle że nie zawsze się to udaje. Są ciężkie choroby, sytuacje, na które nie mamy wpływu, tracimy bliskie osoby, wyrzucają nas z pracy, itp. Niewygoda, ból są częścią życia. Trwanie w nich z pogodą ducha to wielka sztuka. Jeśli uda nam się nie walczyć, nie opierać, tylko wejść w takie doświadczenie całym sobą, cierpimy mniej. Kiedy nie chcemy zaakceptować tego, co czujemy, boli bardziej. Taki opór potrafi  skończyć się depresją.  Wczoraj przyszłam do domu i było mi ciężko, przeżywałam trudną sytuację. Pomyślałam: „O nie, nie będę tak siedzieć z tym sama!” Wzięłam za telefon: dodzwoniłam się do przyjaciółki i zaczęłam płakać. A ona powiedziała:” Jestem w pociągu, nie mogę teraz, za pół godziny oddzwonię.” Rozłączyłam się, ale płakałam dalej. Ona oddzwoniła, a ja powiedziałam: „To już minęło”.  Ale dzięki temu, że do niej zadzwoniłam, udało mi się otworzyć tę tamę. Pozwoliłam łzom płynąć i w ten sposób puściłam cały smutek związany z tą sytuacją. Teraz go nie czuję. To stało się możliwe, bo zrobiło się miejsce na inne emocje. Życie to nic innego jak ciągły przepływ, jeśli mu nie przeszkadzamy, wszystko zmienia się z chwili na chwilę. Uczucia, stany, okoliczności, my sami. Stałość to iluzja, którą podtrzymujemy, by zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. A więc można powiedzieć, że są różne znaczenia słowa „przepływ”.

Niby tak, ale puścić się z prądem rzeki nie jest łatwo…

Rzeka życia unosi nas cały czas. Powstają pytania: Jak my płyniemy, świadomie czy nieświadomie? Płyniemy z prądem czy próbujemy zatrzymać bieg tej rzeki?  Inną piękną metaforę możemy znaleźć w wierszu Rumiego, w którym porównuje nasze życie do domu, do którego przychodzą goście, a my otwieramy im drzwi. I  jednakowo życzliwie ich witamy, czy to smutek, złość, przerażenie, czy radość, wzruszenie.  Jeżeli zabarykadujemy drzwi, nasz dom będzie pusty. Jeżeli zechcemy otwierać tylko niektórym, to niechciani goście ciągle będą czekać pod drzwiami niecierpliwie. Ale tylko w domu, który jest otwarty, w którym jest przepływ,  jest miejsce na radość i ból – na wszystko – na życie.

Ciekawe, że zaczęłyśmy mówić o rzeczach trudnych: cierpieniu, bólu. Myślałam, że porozmawiamy raczej o radości w działaniu, zatraceniu się w nim, tak jak zdefiniowała to najbardziej znany badacz  tematu Mihály Csíkszentmihályi.

Definicja, to definicja, co nie zmienia faktu, że nadal chodzi o to samo, czyli zanurzenie się w danej chwili. Prawda, że większą część naszego życia stanowi działanie – zwykle rutynowe, nieświadome. Spędzamy życie na automatycznym pilocie, w biegu, czyli w zasadzie nie żyjemy. Dziś  rano miałam sesję. Przyszła kobieta, która ma wszystko: dzieci, firmę, pieniądze, dom, wakacje w ciepłych krajach. Rozpłakała się, nic jej nie cieszy, nie czuje, że żyje. Spotykam coraz więcej takich osób. Mamy intuicyjną świadomość, że żyć to znaczy coś innego, niż robić, mieć. Tęsknimy, ale nie wiemy za czym. Tymczasem to właśnie chodzi o owe  flow. Jeśli nigdy go nie doświadczamy, jesteśmy nieszczęśliwi. Praca nie cieszy, czas spędzony z rodziną nie karmi. Jesteśmy jak zombie.

Co pani radzi takim osobom?

Uczyć się na nowo odczuwać, kontaktować z rzeczywistością. To umiejętność, którą się ćwiczy. Do tego służą między innymi kursy mindfulness. Na początek trzeba się na chwilę zatrzymać w biegu. Robimy ćwiczenia typu: myj zęby przez pięć minut i spróbuj utrzymać uwagę na tym, co robisz. Obserwuj impulsy, jakie się pojawiają, myśli. Czy czujesz smak pasty, dotyk szczoteczki, chlupanie wody?  Większość osób ma  z tym kłopot. Często pojawia się ocena: to głupie, śmieszne, nudne, po co to.

No właśnie, po co?

Żeby nam uświadomić, że ten automatyczny pilot jest włączony. Dopiero kiedy wyhamujemy, zauważamy, jak bardzo coś w środku nas popędza, nie pozwala się skupić na jednej rzeczy. Najszybciej można wrócić do doświadczania chwili dzięki zmysłom. Niedawno wyszła świetna książka „Powrót do zmysłów”, pełna prostych ćwiczeń tego typu. Podczas kursu robi się też zadania domowe. Na przykład: zapisz,  co ci sprawiło przyjemność w tym tygodniu. Nie tylko opis tego, co było przyjemnym zdarzeniem, ale jak zareagowało na to ciało,  jakie wzbudziło to odczucia. Czyli doświadcz czegoś świadomie i przeżyj to w pełni. W jakimś sensie to powrót do dzieciństwa. Bo tak wyglądał świat dzieci sprzed ery „uczymy się w przedszkolu francuskiego” . Było dotykanie, smakowanie, doświadczanie, a nie robienie listy zadań.

Mam półroczną siostrzenicę. Ona się cieszy, płacze  całym ciałem.  Dorosły człowiek może tak żyć?

Trudne pytanie. W każdym razie, nie cały czas. Jeżeli chcemy żyć świadomie, potrzebne nam są różne umiejętności. Jedna z nich to kontakt z otoczeniem i odczuwanie zmysłowe. Na przykład jem teraz ciastko, czuję jego smak, konsystencję. Ale mogę przenieść uwagę na przykład na panią. To umiejętność, dzięki której skupiam się na tym, na czym chcę. Mogę też dowolnie przenosić uwagę to na panią, to na ciastko. A więc skupianie uwagi, przenoszenie jej, czyli kierowanie nią i utrzymywanie dowolnie długo na jednym obiekcie. Bardziej zaawansowaną umiejętnością jest uświadomienie sobie, że w tej chwili  rozmawiam z panią, muzyka gra, jem ciastko, siedzę na kanapie. Mogę jednocześnie obejmować wszystko uwagą i odczuwać: dźwięki, smaki, głosy, widoki, emocje i myśli – one też są częścią doświadczenia. Nie da się ich wymazać. To właśnie znaczy zanurzyć się w doświadczeniu chwili, która jest zmienna. Czyli siedzieć na brzegu rzeki i jednocześnie płynąć nią. To przepływ w najgłębszym sensie. Ale można go doświadczyć dopiero, gdy wyćwiczymy poszczególne umiejętności. Takie rzeczy przydarzają się też spontanicznie. W tym sensie Csíkszentmihályi miał rację: najłatwiej się włączyć w ten stan, wykonując jakąś czynność. Jeśli coś nas pochłonie, zajmie bez reszty – bo tak się też o tym mówi – możemy doświadczyć przepływu, radości, spełnienia. Raz doświadczymy – i chcemy więcej. Można się tego nauczyć. Nie tylko czatować na te chwile, ale je stwarzać. Uczynić je swoją praktyką.

Co w tym przeszkadza?

To, że żyjemy nieświadomie, nie panujemy nad umysłem. Nawykowo mamy uwagę rozproszoną  i dużą jej część zajmują myśli. Z takim umysłem wszystko jest chaotyczne, emocje nami miotają, biegamy bez celu. Uważność pozwala to zauważyć i zacząć żyć bardziej świadomie. Na przykład kiedy jestem zmęczona, zamiast się wściekać, mogę wyjść z pracy do parku i przełączyć się na czucie. Skupiam się na oddychaniu, robieniu kroków, zanurzam się  w tym, co widzę wokół Wystarczy mi 15 minut na regenerację.  Bez umiejętności przełączania się  mogę sobie godzinami chodzić po tym parku i niewiele osiągnę, gdy  przez cały czas będę  myśleć  o pracy.  W wejściu w stan „flow” przeszkadzają nam też przekonania i oceny. Wciąż oceniamy innych, siebie, uczucia, wszystko. Nauka akceptacji jest żmudna, ale bez niej przepływ jest niemożliwy. Kiedy nie akceptujemy czegoś, pojawia się opór. Mówiła pani o swojej siostrzenicy. Niemowlę nie ma jeszcze tego zestawu ocen, więc nie ocenia, a doświadcza. Ale stopniowo uczy się, co jest mądre, a co głupie, co śmierdzące, co stare i w związku z tym złe.  A skoro złe, to należy tego unikać.

Oceniamy, żeby  nawigować w świecie. Da się żyć bez ocen?

Jest ogromna różnica między odróżnianiem a ocenianiem. By przetrwać w świecie, musimy nauczyć się odróżniać, co nam sprzyja, a co zagraża, na przykład. Oceny nie są potrzebne. Odróżniam, czy jestem głodna, czy najedzona, i reaguję zgodnie z tą informacją. Odróżniam, czy ktoś jest niski, czy wysoki, czy jest kobietą, czy mężczyzną, czy ma czarną skórę, czy białą. Ale odejmuję od tego poziom oceny – że coś jest „obiektywnie” dobre albo złe. Fajnie jest znać  pięć języków i studiować na Oxfordzie, ale czy dla każdego taka droga jest dobra? Oceny to podstawa wykluczenia, konfliktów, dyskryminacji. Z nimi przepływ jest niemożliwy.
Upraszczając, można powiedzieć, że istnieją jeszcze plemiona, które nie znają pojęcia czasu przyszłego i przeszłego i żyją chwilą obecną. W tych kulturach jest łatwiejszy, naturalny dostęp do stanu „flow”. W naszej cywilizacji myślenie jest bardziej zadaniowe.

Tym sterowany jest postęp cywilizacyjny. To źle?

Samo w sobie złe to nie jest. Jednak kiedy się zapędzimy, wymyślamy coraz więcej potrzeb. Moim zdaniem w życiu chodzi o pewnego rodzaju równowagę. Nie gnam na oślep, byle więcej posiadać, robić, przeżywać , bo prowadzi to do wypalenia. W uważności jest akceptacja i przytomność. Jestem w tym świecie  z wszystkimi tego konsekwencjami.

W każdej pracy można uzyskać stan flow czy raczej trzeba szukać takiej, do jakiej jesteśmy stworzeni?

Na odosobnieniach buddyjskich sprząta się, myje łazienki, gotuje. Ludzie się uczą być w tym, co jest, nie oceniać. To świetne jako praktyka. Ale czy w życiu da się zastosować? Tak, przy pewnym treningu. Na pewno jest jednak jeszcze coś takiego jak tęsknota duszy za robieniem tego, do czego jest stworzona. I póki to pozostaje gdzieś w sferze nienazwanej, człowiek nie czuje się spełniony. Uważnością jest też zauważenie tego i  nierobienie  niczego wbrew sobie. Jeśli pracując tak, jak pracuję, czuję się źle, mam się zastanowić  dlaczego. Tylko wtedy mogę coś zmienić. Albo to, jak to robię, albo to, co robię. Każdą rzecz można wykonywać zarówno w przepływie, jak i w trybie automatycznym. Nawet grać koncert fortepianowy. Ale automatyczna gra jest beznamiętna, czegoś w niej brak. Ducha właśnie. Geniusz to połączenie perfekcji i obecności. W niej przejawia się magia.


Rozmawiała Tatiana Cichocka (Zwierciadło, luty 2013)